Spięłam się i gotowe. Drugi rozdział. A raczej pierwszy, whatever.
Czy kiedykolwiek się zdarzyło, że absolwentka
prawa na Harvardzie, zaraz po otrzymaniu dyplomu zakłada swoją własną
kancelarię prawniczą? Tak i to tylko raz.
Owa kancelaria mieści się w
centrum Nowego Jorku, w wielkim, pięćdziesięciopiętrowym wieżowcu. Do
dyspozycji kancelarii są cztery piętra, każde z nich wielkie na kilkaset metrów
kwadratowych. Bardzo trudno wynająć tę agencje. W żadnym wypadku nie jest
droga. Po prostu – nie istnieje. Mianowicie: Ventus Wind, po skończeniu
Harvardu postanowiła poświęcić się większej instytucji, niż bronienie niewinnych
(lub czasem i winnych). Postanowiła przyłączyć się do prestiżowej agencji
ochrony „VIP”, której celem jest wykonywanie zadań zlecanych przez bogaczy lub
także łapanie przestępców. Dlatego też kancelaria prawnicza to bardzo dobra
przykrywka.
Biegła przed siebie. Pięcioro
mężczyzn goniło ją, na oślep strzelając przed siebie. Była w potrzasku – nie
wiedziała gdzie iść dalej, straciła łączność z bazą, połowa ich ochrony (jak
nie cała) goniła i śledziła jej poczynania po całym budynku. Jedyną rzeczą, która
mogła ją teraz uratować – to chyba cud.
Inteligencja
jest tą przyprawą, która z najpospolitszych rzeczy robi cuda.
Czerwony, luksusowy dywan w tym
budynku ciągnął się w nieskończoność, coś podpowiadało jej, że prowadzi do
wyjścia, jednak szybko odsunęła od siebie tę myśl. Chwilę temu zgubiła ogon,
jednak zapewne nie na długo. Straciła łączność z bazą jakieś pięć godzin temu. Starczyło
jej czasu na przeładowanie magazynku w drugim pistolecie, kiedy usłyszała
strzały i zauważyła świeżą dziurę w ścianie tuż przed nią. Zdążyła się obrócić,
gdy kolejny pocisk przeleciał 20 centymetrów od jej lewego ucha. Strzelała,
biegnąc tyłem i próbując jakoś zgubić swoich oprawców. W lewym uchu usłyszała
szmery – łączność powracała. Dochodziły do niej przerywane głosy, jakby wyrazy.
Niezrozumiałe ale wyrazy. Dopiero teraz zrozumiała, że może wydostać się z tego
bagna. Biegnąc, znalazła drzwi wejściowe. Przestano już do niej strzelać, tak
jakby… to była pułapka! Jakby
chcieli, żeby tam wbiegła, a tuż pod wejściem zastrzelą ją i odbiorą jej to po
co przyszła. To sobie tego poszukają. Pomyślała,
podtrzymując się na duchu.
Nie miała wyjścia. Uciekać
dalej, lub zaryzykować i wybiec przez drzwi wejściowe. Decyzja musiała być
podjęta szybko, bez zbędnych ceregieli czy zastanowień. Uczono jej tego.
Szybkie i dobre decyzje, zawsze kończące się sukcesem bądź dotarciem do celu
były jedną z ważnych rzeczy, które musiała umieć, żeby zostać agentką. No a
poza tym, z zawodu jest prawnikiem. Szybka decyzja i już biegła w stronę drzwi.
Czuła, że robi dobrze.
Szkło przegrało starcie z
napierającym na nie ciałem, posypało się na miliony kawałeczków i bardzo mocno wbiło się w ciało agentki Wind. Czarny, lateksowy kostium w
który była ubrana, porozcinał się, a krew wyprysła. Zacisnęła tylko pięści i
biegła przed siebie. Dość spory odłamek wbił jej się w ramie, które w mgnieniu
oka zrobiło się czerwone, a chodnik za agentką ozdabiały wzory takiego samego
koloru. Było to nieodpowiedzialne, ale biegła przed siebie. Gdy zorientowała
się, że nikt, ale to nikt za nią nie
biegnie, zwolniła tępo, a potem ustała. Otaczały ją budynki i ludzie.
Ci drudzy przyglądali się jej z wielkim zdziwieniem, cicho rozmawiali, a ona stała. Czarne lamborghini nadjechało bardzo szybko i niespodziewanie. Ventus zdążyła jedynie lekko podskoczyć , kiedy z całym impetem wjechało w nią. Zrobiła to za wolno i w efekcie, maska tego luksusowego auta uderzyła w nogi agentki. Upadła twarzą na maskę, a kobieta która siedziała w środku, wystraszona wpatrywała się w swoją „ofiarę”.
Ci drudzy przyglądali się jej z wielkim zdziwieniem, cicho rozmawiali, a ona stała. Czarne lamborghini nadjechało bardzo szybko i niespodziewanie. Ventus zdążyła jedynie lekko podskoczyć , kiedy z całym impetem wjechało w nią. Zrobiła to za wolno i w efekcie, maska tego luksusowego auta uderzyła w nogi agentki. Upadła twarzą na maskę, a kobieta która siedziała w środku, wystraszona wpatrywała się w swoją „ofiarę”.
- Wezwijcie pogotowie i policję!
– ktoś z dużego już tłumu gapiów krzyknął.
NIE! Pomyślała i wiedziała już wtedy, że jeżeli nie wstanie i nie
wylegitymuje się, że jest kimś „z góry” to wezwą policję, a potem zacznie się
śledztwo i pieprzenie o niczym. A tak nie może się stać, za nic – utraciła by
prace i reputacje. Najpierw podniosła jedną, a potem drugą rękę, by przejść na
„czworaka” a potem wstać. Wyjęła z kieszeni kostiumu swój identyfikator,
podniosła go na wysokość głowy i powoli, z wielkim bólem, podeszła do tłumu.
- Rozejść się! A jeżeli ktoś
spróbuje wezwać policję lub inną służbę, sprawię, że każde wasze choć
najmniejsze przestępstwo wyjdzie na jaw, a za samo nie płacenie podatków nie
wyjdziecie z więzienia przez następne czterdzieści lat. Ale to już!
Podziałało. Ludzie zaczęli się
rozchodzić, a ci którzy rzeczywiście mieli coś na sumieniu, zaczęli się szybko
oddalać w połowie zdania. W końcu, nikt nie zadziera z osobom, która się przy
nich legitymuje. Tylko że, kto powiedział, że ta „legitymacja” jest prawdziwa?
A może to było tylko prawo jazdy? Nigdy nic nie wiadomo.
***
Przyłożyła rękę do skanera,
który identyfikował jej linie papilarne w celu zgodności. Gdy szybka, na której
ją położyła zrobiła się zielona, podeszła bliżej potężnych drzwi i przyłożyła
oko do czytnika. Bezbarwne światło zaczęło skanować jej siatkówkę, sprawdzając
przy tym, czy osoba która chce się dostać do agencji jest tym, za kogo się
podaje. Kolejne zabezpieczenie – hasło, które brzmiało orange oraz jeszcze jedno zabezpieczenie: klucz dostępu. Wielkie
drzwi rozstąpiły się, ukazując małe pomieszczenie – windę. Kliknęła piętro
trzydzieste równocześnie z pojawieniem się szefa na jednej ze ścian windy.
– Agentko Wind – przywitał się,
charakterystycznym dla niego skinieniem głowy
i podniesieniem jednej brwi.
i podniesieniem jednej brwi.
– Hugh – bez zbędnych ceregieli
przywitała się z przełożonym i wyszła z windy. Żelazny człowiek – bo tak go nazywano, wyszedł jej naprzeciw, by
sprowadzić ją schodami w dół i dopiero wtedy zacząć ją opieprzać za to co
zrobiła. Nie obchodziło go teraz to, że jego najlepsza agentka jest ranna, jej
ochronny kombinezon jest dziurawy i cały w lepkiej, jeszcze ciepłej mazi, jej
nogi posiniaczone od auta, a w rany zapewne wdało się zakażenie.
– Brak dyscypliny, lekceważenie
przełożonego, prawie zawalona akcja. Wind, nie chciałem tego robić, ale... nie
zostawiasz mi wyboru. – Urwał swoją wypowiedź, jakby się jeszcze zastanawiał,
jakby nie był pewny. W jej głowie trwała bitwa. Jedna strona domagała się
zwolnienia, sama nie wie dlaczego, ale tak było. A druga tak bardzo tego nie
chciała – Wind, po prostu bierzesz sobie wolne.
Mów szeptem, jeśli mówisz o miłości
tajnych sprawach.
– Wolne? Tylko tyle? –
prychnęła. – Myślałam, że mnie zwolnisz! – powiedziała i zaczęła się
histerycznie śmiać. Z wolna dość niepokojący śmiech zmienił się w łkanie, a
łkanie w płacz. Wciąż śmiech gdzieś przedzierał się przez ataki płaczu, ale
było go mało. Po prostu to ją wykończyło. Była ranna, nie miała siły na nic,
była głodna. – Mam wolne! – śmiała się, opierając się o ścianę i zjeżdżając po
niej, by usiąść. – Słyszycie? Mam wolne!
Próba przywrócenia Ventus do
odpowiedniego wyglądu zakończyła się nie mniej oczekiwanym sukcesem. Puder
zakrył siniaki na twarzy i dłoniach, ranę na przedramieniu zakryto rękawem
sukienki, stłuczenia na nogach zakryły czarne zakolanówki. Najtrudniej jednak
było jej ustać w szpilkach, gdyż to tak niemiłosiernie ją bolało, że już wolała
się narazić na wielki gniew swojej mamy i przyjść do domu w glanach. Szybko
jednak odrzuciła od siebie myśl, ponieważ glany nosiła tylko wtedy, kiedy miała
zły dzień – a dziś nikt niczego nie może podejrzewać.
Wsiadła do wozu i już po godzinie
z hakiem wjechała na parking Białego Domu.
Przywitała się z ochroniarzami, przybiła z nimi tak zwaną „piątkę” i skierowała
się od razu do salonu, gdzie miała nadzieję znaleźć rodziców. Nie trafiła
jednak na nich. Jedna sprzątacza twierdziła, że wyszli gdzieś, zaś druga, że
urządzili grilla. Wciąż nie wiedząc co zrobić, Ventus skierowała się do kuchni.
Idąc przez salon, mimowolnie spojrzała przez okno i zauważyła całą swoją
rodzinkę siedzącą przy stole i zajadającą się kiełbaskami. Ruszyła w ich stronę
i już po chwili stała kilka metrów od stołu.
– Dzień dobry! – przywitała się.
– Cześć mamuś, hej tato, postanowiłam, że wpadnę do Was na kilka dni, ale chyba
wybrałam sobie zły moment. – powiedziała, drapiąc się po głowie z zakłopotania.
Było jej dziwnie przyjść do domu
w którym praktycznie się wychowała i zastać rodzinę przy stole. Taki
niecodzienny widok. Jeszcze niedawno mieszkała tu razem z nimi, każdy posiłek
jadali razem. Potem, po zakończeniu szkoły postanowiła się wyprowadzić.
Pośrednim powodem było również to, że nie chciała narażać ich na
niebezpieczeństwo. Dlatego też wynajęła sobie apartament w centrum NY, blisko
do pracy a zarazem niedaleko rodziców. Dopiero teraz odczuła brak rodzinnej
atmosfery, wspólnych posiłków czy podróży po Ameryce. Uderzyło to w nią z dużą
siłą – a przecież jeszcze przed chwilą wyglądała jak stado nieszczęść.
– Ależ skądże, kochanie, to
również twój dom. – Pan Wind, jak przystało na gospodarza, wstał i przedstawił
jej swoich gości. – Kochanie, poznaj proszę pana Toma Browna, mojego starego
przyjaciela, oraz jego żonę, Anastasie Brown. – Mówiąc to wskazywał ruchem
dłoni poszczególne osoby. – A to, moi drodzy moja jedyna córka Ventus.
– Oh, proszę na mnie mówić Ven –
machnęła ręką, znowu zawstydzona brzmieniem swojego imienia. – Om, ups,
przepraszam za ten ton głosu – skarciła się w myślach. Zajęła wolne miejsce
przy stole i nalała sobie soku. – Swoją drogą, przepraszam bardzo za to
pytanie, ale czym się pan zajmuje?
Znana była z braku jakichkolwiek
barier i mówienia co myśli o wszystkim „prosto z mostu”. Nikt nie miał jej tego
za złe, wręcz przeciwnie – to był taki jakby znak rozpoznawczy (no prócz
imienia, oczywiście). Była to dobra cecha, bardzo pomocna w jej życiu. Gdy ktoś
zaczął w jej towarzystwie mówić o niej „na ucho”, wtedy ona po prostu mówiła
mu, że wszystko co z nią związane powinno być mówione na forum i, że nie ma
niczego do ukrycia. Dlatego ludzie potrafili jej zaufać. Mówiła to co myśli, bez
zbędnych bajerów i to bardzo podobało się innym.
– Ventus! – skarciła ją mama,
przybierając ton nieznoszący sprzeciwu.
– Ależ nie, Victoria, spokojnie. Nic się nie stało. Dobrze, że młoda
pyta, jest przecież poniekąd prawnikiem, prawda?
– Poniekąd? – Ven, poczuła, że to miało ją urazić i przybrała minę
obrażonego dziecka.
– Jesteś przecież niespełna dwudziestolatką, założyłaś swoją agencję, ale
pracujesz tam jak na aplikacji, prawda? Dlatego powiedziałem poniekąd.
– Może być prawnikiem, albo nim nie być. Nie ma czegoś takiego jak –
prychnęła – poniekąd.
– Tato, a czy ja jestem poniekąd lekarzem? Nie? Ale przecież o ile się
nie mylę, jestem w tym samym wieku co Ventus. Ale czy jestem poniekąd lekarzem?
Nazywasz mnie dojrzałym lekarzem, skąd ta krytyczna zmiana?
W trakcie rozmowy przybył jeszcze jeden gość dzisiejszego przyjęcia w
ogrodzie prezydenta. Był wysoki, szczupły i wysportowany. Jego blond włosy
wyglądały jakby dopiero co się umył i nawet ich nie czesał. Luźna, biała
koszulka z dekoltem w serek opinała jego mięśnie, a ciemnoniebieskie jeansy
pasowały idealnie kolorem do oczu nieznajomego. Szedł w ich stronę wolno,
patrzył prosto przed siebie. Pierwsze wrażenie, które dopadło Ventus było
niemiłe. Wydawało jej się, że człowiek który właśnie zmierza w jej kierunku
jest narcystycznie usposobiony i choć dobrze patrzy mu z oczu, Ven czuje, że
nie pójdzie jej z nim tak łatwo.
Podszedł do niej, ujął jej dłoń i przystawił sobie do ust. Prawdziwy
gentlemen.
– Nazywam się Derek Brown. A ty zapewne jesteś ta zjawiskowa Ventus Wind?
Racz mi wybaczyć za zachowanie mojego ojca, to dość niestosowne by mówić takie
rzeczy tak dobremu adwokatowi. Mój przyjaciel korzystał z usług twojej agencji,
oczywiście wygrał po dwóch rozprawach. - mówiąc to, zdążył usiąść, rozgościć się
i nalać sobie herbaty, kiedy inni zebrani tylko patrzyli na niego zdziwieni.
– Witaj Derek – jak przystało, pierwszy głos zabrał tata agentki – widzę,
że się już rozgościłeś, więc nie zostaje mi nic innego jak życzyć ci smacznego.
– Bardzo dziękuję – odpowiedział mu od razu i spojrzał na swojego tatę,
który dosłownie kipiał ze złości. – Tato? Coś nie tak? – uśmiechnął się, gdy
Ventus ze śmiechu prawie nie zakrztusiła się herbatą.
– Swoją drogą Ventus, mogłabyś przynieść z salonu moje najlepsze
strzelby? Chciałbym pokazać je Tom'owi, planujemy wybrać się na polowanie.
– Czy to muszę być akurat ja? – bała się, że nie zdoła ich udźwignąć.
Strzelby które posiada jej tata, mają to do siebie, że nie ważą mniej niż 15
kilogramów. Nigdy nie robiła sobie z tego problemu, przenieść kawałek dwie lub
trzy takie okazy, ale teraz, gdy ledwo trzymała się na szpilkach to było wręcz
niemożliwe. – Nie możesz, tato, poprosić o to jednego z twoich goryli? Są
silniejsi ode mnie, na pewno przyniosą jej tu szybciej. - Próbowała się jakoś
wykręcić z tej sytuacji.
– Ventus! Ile razy mam ci powtarzać, że ci moi, jak ich nazwałaś, goryle,
chronią mnie i również ciebie, przed terrorystami. A teraz rusz się i przynieś
te strzelby!
Była w potrzasku, dobrze o tym wiedziała. Teraz, gdy jej tata przybrał
lodowaty ton głosu nie mogła się przeciwstawić. Wstała od stołu i skierowała
się w kierunku salonu. Tuż nad kominkiem wisiały cztery strzelby, a dwie z nich
musi przetransportować z powrotem do ogrodu. Po kolei, najpierw jedną potem
drugą strzelbę zdjęła znad kominka, położyła na sofie, a potem zgarnęła na
ręce. Ból był nie do opisania, wszystkie mięśnie błagały o chwilę odpoczynku, a
nim zdążyła przejść od sofy do okna tarasowego, prawie trzy razy leżała na
ziemi przygnieciona tymi bydlakami. Nie pozostaje jej nic innego jak zawziąć
się i dojść do stołów.
Och, fabuła mnie zachwyciła. Piszesz tak lekko, wczytałam się i jakby po chwili ujrzałam, ze to koniec rozdziału.
OdpowiedzUsuńdość krótki, to fakt c:
UsuńJeżeli możesz, daj znać, gdy będziesz kontynuowała ;) Napisz na thatalexandriz@gmail.com
OdpowiedzUsuńjasne !
UsuńMUSISZ TO SKOŃCZYĆ, bo zaciekawiłaś i to cholernie *.*
OdpowiedzUsuńmuszę (:
UsuńOch Ty! Znalazłam w końcu jakiegoś Twojego bloga :D
OdpowiedzUsuń1. Szablon piękny, zakochałam się w nim,
2. Opowiadania jeszcze nie czytałam, ale nadrobię to zdecydowanie (a że dopiero 2. rozdział to już w ogóle!)
Achh, kochana, kochana moja <3
Ojej.
UsuńSzablon zmieniam, bo co jak co, ale dla mnie za pstrokaty.
Jeja i tak ci nie dorównam w perfekcji pisania (: < 3
Jestem zazdrosna! Też chcę tak pisać. Masz ogromny talent, nawet nie zdajesz sobie sprawy jak przyjemnie i lekko czytało mi się ten rozdział.
OdpowiedzUsuńFabuła jest dokładnie przemyślana i widać, że wiesz o czym piszesz. Każdy element sprawia, że masz wrażenie jakbyś czytała profesjonalną powieść kryminalną.
Główna bohaterka. Cóż, zakochałam się w niej. Wręcz ubóstwiam tego typu postacie, które twardo stąpają po ziemi i nie boją się krytyki/oceny innych.
Szkoda tylko, że muszę czekać na kolejny rozdział :(((
Zapraszam na : http://zgnijemy-wszyscy-razem.blogspot.com/
Kobieto! Nawet nie wiesz, jaki uśmiech wywołałaś na mojej twarzy! Jestem ci tak wdzięczna za te słowa... Ah, tak między nami - rozdział pojawi się 20/21 sierpnia.
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńŻeby nie było! Usunęłam ten komentarz nie dla tego, że jakoś mi nie pasował tylko po prostu to nie jest miejsce na spam. U góry zakładka! Zapraszam do niej.
Usuń